wtorek, 15 października 2013

SKĄD WZIĄŁ SIĘ KRYZYS?

Ruch skrzydeł motyla w Singapurze może spowodować burzę nad Karoliną Północną. Nie wierzycie? To przeczytajcie krótką opowieść o tym, co stało się na rynkach finansowych

Każdy chce mieć własny dom. Szczególnie jeśli mieszka w Stanach Zjednoczonych. To przecież jeden z elementów, które pozwalają spełnić american dream≠. Do 2007 roku amerykańskie banki pomagały niemal każdemu w realizacji życiowych planów. Do legend przeszły opowieści o ludziach, którzy po półrocznym pobycie za oceanem otrzymywali od swych banków propozycje zaciągnięcia kredytu idącego w setki tysięcy dolarów. Dlaczego tak się działo? W grę nie wchodziło tylko przywiązywanie do siebie klienta na długie lata…

By ciągle pobudzać gospodarkę, FED (Federal Reserve, instytucja odgrywająca rolę amerykańskiego banku centralnego) obniżała stopy procentowe. Oprocentowanie kredytów było w pewnym momencie bardzo niskie. W 2004 roku zostało ustalone poniżej poziomu inflacji (co część specjalistów do dziś uważa za najgorszą decyzję w historii amerykańskiego rynku). Skoro kredyt można było spłacać w sposób niemal bezproblemowy, banki zaczęły się prześcigać w swoich ofertach. Potencjalni klienci nie byli jednak tak dokładnie sprawdzani jak teraz. Kredyt w Stanach mógł uzyskać niemal każdy. Przez długie miesiące wszystko funkcjonowało jak w dobrze nakręconym zegarku. Banki liczyły zyski, a boom≠ na rynku nieruchomości napędzał całą gospodarkę. Ta wręcz kwitła, zmuszając firmy do zwiększania zatrudnienia. To spowodowało, że zarobki rosły. Sytuacja była tak piękna, że po prostu musiała się popsuć.
Coraz większa liczba Amerykanów nie płaciła rat kredytów. Co wtedy robił bank? Na początku sprzedawał zastawioną nieruchomość, by odzyskać zainwestowane środki. Po pewnym czasie okazało się jednak, że rynek potencjalnych kupców jest bardzo płytki. Inwestycje w kredyty hipoteczne zamiast zysków zaczęły przynosić coraz większe straty. By je pokryć, instytucje finansowe zaczęły wycofywać inne swoje inwestycje. A w co lokowały wcześniej środki? W akcje i obligacje. W budowę nowych firm. We wszystko, co mogło przynieść zysk. Nagłe wycofywanie środków finansowych wywołało efekt łatwy do przewidzenia – spadek wartości akcji, spadek wartości przedsiębiorstw, powstrzymanie inwestycji, a w konsekwencji zatrzymanie wzrostu gospodarczego, czyli zastopowanie postępu cywilizacyjnego.

Pech jednak chce, że Amerykanie za swoje błędy nie zapłacą sami. Ba, konsekwencje spadną na niemal każdego mieszkańca ziemi. Gdy tylko bowiem na rynku bankowym w Stanach pojawiły się kłopoty, zaczęto wycofywać inwestycje ze wszystkich krajów świata. W mniejszych gospodarkach, jak w Islandii, doprowadziło to prawie do bankructwa państwa. Gdy zamykano kolejne lokaty, sprzedawano przy okazji miejscową walutę – koronę. To wywołało spadek jej wartości o 70 procent. W kraju, w którym zdecydowana większość dóbr pochodzi z eksportu, spowodowało to ogromną inflację. W ślad za nią poszybowało oprocentowanie kredytów. To z kolei wywołało falę bankructw – począwszy od gospodarstw domowych, przez małe, średnie i wielkie firmy, aż do największych banków. Gdyby nie pomoc finansowa ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego i grupy państw (w tym, co zaskakujące, Polski), Islandia – poprzez swą niewypłacalność – szybko stałaby się bankrutem.